Deregulacji rynku pośrednictwa w obrocie nieruchomościami zawdzięczamy fakt, że obecnie praktycznie każdy może zostać pośrednikiem. Dużo mówiło się już o tym, co to oznacza dla osób zajmujących się tym zawodowo, ale co w związku z tym powinien wiedzieć typowy Kowalski?
Dekalog ma 279 słów. Deklaracja Niepodległości Stanów Zjednoczonych 300 słów. Dyrektywa Unii Europejskiej w sprawie przewozu cukierków karmelkowych 25 911 słów. Pokazuje to, że żyjemy w rzeczywistości, której formalizacja sięga wręcz granic absurdu. W takiej sytuacji każda deregulacja powinna wywoływać raczej pozytywne odczucia. W końcu skoro mniej formalizmu, to więcej swobody i wolności, a co jak co, ale jako Polacy wolność potrafimy sobie cenić.
Dlaczego deregulacja zawodu pośrednika w obrocie nieruchomościami nie budzi pozytywnych uczuć?
Spróbujmy wyjść poza ramy postrzegania rzeczywistości przez osoby bezpośrednio związane z rynkiem w sposób zawodowy. Tutaj brak entuzjazmu jest jak najbardziej zrozumiały (swoją drogą ciekaw jestem, czy dożyję kiedyś dnia, w którym każdy absolwent prawa będzie mógł być adwokatem. Coś mi podpowiada, że „ w trosce o jakość świadczonych usług” i „dla naszego dobra” do takiej sytuacji nigdy nie dojdzie). Przyjrzyjmy się jednak tym zmianom z punktu widzenia „Kowalskiego” – osoby, której pozycja zawodowa nie ma nic wspólnego ze wspomnianą deregulacją. Po prostu z punktu widzenia zwykłego klienta, który pragnie zbyć lub nabyć określoną nieruchomość.
Zadałem sobie proste pytanie.
Czego oczekuję od pośrednika czy też biura nieruchomości, gdy przychodzę jako klient zainteresowany kupnem średniej wielkości M3?
Podejrzewam, że wiele osób w tym momencie powie, że zapewne adresu i danych kontaktowych właściciela, by móc z nim osobiście negocjować cenę, a najlepiej pominąć prowizję pośrednika. Ale bądźmy poważni. Czego oczekujecie, spotykając się z pośrednikiem?
Mi osobiście najbardziej zależałoby na fachowym przedstawieniu stanu danej nieruchomości. Nie, nie chodzi mi o ładną, sprzedażową prezentację, po której wręcz nie będę mógł doczekać się przeprowadzki. Chciałbym, aby pośrednik był doskonale zorientowany w praktycznych elementach użytkowania danego lokalu. Które ściany są nośne, a które mogę sobie dowolnie zmienić? Czy w przypadku konkretnej łazienki mój pomysł zamiany wanny na prysznic to rzecz wykonalna i aby na pewno rozsądna? Jakie są plany zagospodarowania przestrzennego wokół danej lokalizacji, jeśli jest to akurat nowo zbudowana nieruchomość?
Tych pytań jest naprawdę sporo, bo przecież większość z nas nie kupuje mieszkania na zasadzie wycieczki (jak się nie spodoba, to w przyszłym roku pojadę gdzie indziej). Ważne jest też, żeby pośrednik pełnił rolę niezależnego eksperta, a nie wyłącznie reprezentanta sprzedawcy zasłaniającego gazetą tłuste plamy na ścianie i myślącego jedynie w kategorii prowizji. No i oczywiście rzecz niezmiernie istotna – sprawdzenie stanu prawnego danej nieruchomości. Tutaj nawet nie chcę opisywać szczegółów. W mojej opinii pośrednik, który bierze do siebie daną nieruchomość do sprzedaży, powinien brać też obowiązek sprawdzenia jej stanu prawnego i rzetelnego poinformowania o nim potencjalnego klienta. Tego wymaga etyka zawodowa.
A czego oczekuję, godząc się za prowizję zlecić pośrednikowi nadzór nad sprzedażą mojej nieruchomości?
W tym miejscu również pozwolę sobie z góry odrzucić wszystkie pomysły w stylu „szybkiego załatwienia sprawy”. Z perspektywy sprzedającego oczekiwałbym również pełnego profesjonalizmu, a więc nie tylko zastąpienia mnie w „sprzedażowej gadce”, ale przede wszystkim zainteresowania moją ofertą osób, które rzeczywiście szukają takiego lokum jak moje. Odsiania prawdziwie zainteresowanych klientów, od fanów zwiedzania mieszkań, pomocy przy załatwianiu formalności.
To, co napisałem powyżej, jest mówiąc kolokwialnie „oczywistą oczywistością” , po co więc to wszystko piszę?
Bo zastanawiam się, czy człowiek, który wczoraj sprzedawał pomidory w warzywniaku (przy całym szacunku dla sprzedawców pomidorów) dziś będzie w stanie spełnić te wszystkie oczekiwania. Gdy zdobywałeś licencję, zdawałeś egzaminy i specjalizowałeś się w rynku nieruchomości, to miałeś świadomość, że ta licencja jest Twoim piecem, z którego masz chleb. Było więc oczywiste, że o ten piec dbałeś. W momencie, gdy wejście na rynek sprzedaży nieruchomości nie wiąże się z żadnym wysiłkiem, również ryzyko utraty reputacji w branży i konieczności wycofania się z rynku jest niewielkie. Proste myślenie, jak się uda to fajnie, a jak nie, to trudno. Wszystko byłoby dobrze, gdyby ryzyko dotyczyło sprzedania kilku zepsutych pomidorów. Wówczas może być nawet zabawnie, ale czy chcielibyście, by największa inwestycja Waszego życia obsługiwana była na zasadzie spróbujemy i zobaczymy, co z tego będzie?
Nie twierdzę tutaj, że osoba, która nie posiada „starej” licencji, jest niegodna zaufania. Czasem jej chęć dobrego wejścia w rynek może spowodować, że zostaniemy obsłużeni jeszcze lepiej niż byśmy się spodziewali. Przerażają mnie jednak ogłoszenia franczyzodawców biur nieruchomości, które w wymaganiach dla swoich kandydatów piszą jedynie o kapitale początkowym czy prawie do dysponowania lokalem z oknem wystawienniczym. Nie wspominają natomiast nic o doświadczeniu, wiedzy, odbytych szkoleniach itp. Chcę wierzyć, że te sieci same dysponują profesjonalnym systemem szkoleń i nikt nie dopuści do klienta osoby, która nie przeszła wcześniej odpowiedniego treningu, i nie mam tu na myśli treningu z obszaru sprzedaży i negocjacji handlowych.
Jaki jest więc jeden podstawowy wniosek dla Kowalskiego?
W najbliższym czasie na rynku nieruchomości warto jest zadawać pośrednikom trudne pytania. Ci, którzy swój zawód traktują poważnie, z pewnością się na nas nie obrażą. Jeśli z kolei trafimy na tych, którzy zamierzają jedynie sprawdzić swoje siły w nowym temacie, mając z tyłu głowy kolejny plan na życie, to ich nawet nerwowa reakcja nie powinna nas w żaden sposób interesować. Jedno jest pewne, niewidzialna ręka rynku sama dokona operacji wyczyszczenia. Oby tylko ta operacja nie okazała się dla pacjenta zbyt bolesna.